W średniowieczu gwałt najlepszą formą ślubu
Seks, miłość i średniowiecze – to epoka owiana tajemnicą, pełna sprzeczności. Wówczas na porządku dziennym były gwałty, często odbywające się za zamkniętymi drzwiami sypialni. Zdarzały się także przypadki, gdy porwanie służyło jako pretekst do wymuszenia małżeństwa. Takie działania były niejednokrotnie korzystne, umożliwiając przejęcie majątku, tytułów, a nawet koron. Nic więc dziwnego, że kobiety były porywane i zniewalane.
Pojedynki o serca pięknych dam, platoniczne uczucia i wiersze o niespełnionej miłości? Takie rzeczy to tylko w bajkach. Tysiąc lat temu rycerz nie pytał o zgodę. Prawo wojny często pokrywało się z prawem gwałtu, a w przypadku osób noszących koronę, nawet wojna nie była konieczna.
Zgodnie z germańską tradycją gwałt uznawano za jedną z trzech form zawarcia małżeństwa. Nawet Kościół zaczynał akceptować ideę, że każda porwana i sponiewierana dziewczyna powinna być zmuszona do małżeństwa z oprawcą.
W średniowieczu porywanie kobiet miało niemal rytualny charakter. O powszechności tego zjawiska świadczy fakt, że dziesiątki tysięcy kobiet musiały zmagać się z hańbą, a popularność opowieści o znanych gwałcicielach i słynnych ofiarach tylko to potwierdza. Często lokalne obyczaje i prawo dawały ciche przyzwolenie na takie czyny. Próby uregulowania tych kwestii napotykały na opór możnych, którzy traktowali kobiety jako gwarancję dziedziczenia, dotrzymania umów, a nawet narzędzie politycznych układów.
Porwania miały miejsce zarówno w miastach, jak i na wsiach. Rycerze, banici i zwykli chłopi porywali panny z różnych powodów – czasem, aby wymusić niechciany ślub, innym razem w odwecie za rodzinne spory.
Często chodziło także o majątek. Nie brakowało przypadków, gdy porwanie kończyło się wymuszeniem okupu, a opór rodziny prowadził do krwawych starć i lokalnych konfliktów.
W źródłach zachowały się historie, w których rodziny porywanych dziewcząt chwaliły się, że ich córki zostały porwane „ze względu na urodę”, co w ich oczach podnosiło prestiż. Dla innych rodzin porwanie oznaczało klęskę i społeczną hańbę, zwłaszcza jeśli ofiara trafiła w ręce osób spoza własnego stanu.
Motywy i sprawcy średniowiecznych uprowadzeń
Porywacze rekrutowali się z różnych grup społecznych, a najwięcej porwań przypisywano osobom wyższego pochodzenia – rycerzom i szlachcie. Rywalizacja o ziemię i wpływy prowadziła do licznych aktów przemocy, które często obracały się przeciw kobietom jako „najłatwiejszemu łupowi”. Kronikarze opisywali wypady wrogich klanów, które kończyły się masowymi porwaniami dziewcząt z sąsiednich dworów. Tylko nieliczne z nich wracały do rodzinnych domów.
W miastach sytuacja wyglądała podobnie. Zamożni kupcy i rzemieślnicy, pragnący awansować społecznie, nie wahali się porywać córek konkurencji czy wdów po kolegach cechowych, licząc na szybki awans. Ich ofiary trafiały do domów porywaczy, stając się przedmiotem szantażu lub ulegając presji, by wyjść za mąż wbrew swojej woli.
Czytaj również: Bitwa pod Doryleum. Jak kobiety uratowały krzyżowców przed zagładą.
Znane są także przypadki porwań typowo bandyckich, mających na celu wymuszenie okupu. Zwłaszcza na pogranicznych terenach, gdzie prawo nie sięgało daleko, porywacze korzystali z bezkarności. Morderstwa, gwałty i szantaż stanowiły realne zagrożenie dla kobiet podróżujących samotnie lub bez ochrony krewnych.
Reakcja prawa i Kościoła na przypadki porwań.
Germańska tradycja głosiła, że gwałt stanowi jedną z trzech form ślubu. Małżeństwo można było zawrzeć zgodnie z obyczajem, uzyskując zgodę rodziny, dostarczając wiano i dochowując wszystkich ceremonii. Można było także skłonić wybrankę do ucieczki lub porwać ją siłą, pozbawiając tym samym zarówno kobietę, jak i jej bliskich jakiejkolwiek możliwości zapobieżenia związkowi.
W gorącej wodzie kąpany, ale pozbawiony funduszy i odpowiedniego statusu feudał, zasadzając się na upragnioną damę, uprowadzał ją i zaciągał przed ołtarz. Niekiedy jeszcze przed przymusowym ślubem dopuszczał się na brance gwałtu, aby pozbawić ją honoru, wartości w oczach rodziny i nadziei na powrót do domu oraz poślubienie innego kandydata.
Kościelni eksperci przez niemal całe wczesne średniowiecze twierdzili, że jeśli mężczyzna porwał kobietę, nie można mu pozwalać na jej poślubienie. Sprawa ta leżała im na sercu, ponieważ takie historie zdarzały się nagminnie.
Prawo kościelne i świeckie podejmowało walkę z procederem uprowadzeń z różnym skutkiem. Statuty synodalne groziły ekskomuniką wszystkim, którzy popełniali „raptus” – uprowadzenie panny.
Kościół starał się chronić narzeczone przed potajemnymi ślubami, wprowadzając instytucję „ogłoszenia zapowiedzi”, która miała na celu uniemożliwienie zawierania małżeństw po porwaniach. Mimo to nie zdołał powstrzymać tego procederu w szerszej skali, a część duchowieństwa wręcz sprzyjała lokalnym możnym, pomagając im w osiąganiu kompromisów pozasądowych.
Papież Innocenty III ostro krytykował praktykę przymuszania kobiet do małżeństwa, zwłaszcza poprzez porwania. W praktyce jednak lokalne sądy często rozpatrywały takie sprawy w sposób pobieżny.
Zmusić zgwałconą do ślubu
O porwaniach pisali liczni jurysci. Fakt, że temat ten powracał przez całe stulecia, świadczy o tym, że zjawisko nie zniknęło, a może nawet przybrało na sile. Ślubu przez gwałt nie dopuszczali się jedynie sadystyczni desperaci, ale także wyrachowani cwaniacy, marzący o majątku wdowy po zamożnym właścicielu ziemskim lub o tytułach dziedziczonych przez upatrzoną pannę młodą.
Jeśli coś się zmieniało, to skala protestu. Eksperci od prawa kościelnego zaczęli oswajać się z problemem, stopniowo zgłaszając coraz mniej obiekcji. Iwo z Chartres, wybitny francuski kanonista działający na przełomie XI i XII wieku, dokonał w końcu zwrotu o 180 stopni. Doszedł do wniosku, że w przypadku porwania nie tylko nie należy odmawiać ślubu, ale wręcz trzeba przymusić obie strony do sformalizowania już skonsumowanego związku.
Dobry gwałt, bo dla pieniędzy
Kolejne autorytety nie posuwały się może aż tak daleko, ale również nie broniły dłużej prawa kobiet (lub przynajmniej ich rodzin) do decydowania o swojej przyszłości. Gracjan z Bolonii, często nazywany ojcem prawa kanonicznego, stwierdził w XII wieku, że o ile tylko uda się uzyskać zgodę od zgwałconej i ubezwłasnowolnionej damy, a porywacz odprawi wyznaczoną pokutę, to nie ma potrzeby blokować ożenku.
Tworzący w tym samym czasie Stefan z Tour nai zastrzegał tylko, że wypada przeanalizować podłoże dokonanego gwałtu. Jeśli mężczyzna użył siły, by zapewnić sobie chwilową przyjemność seksualną, uchodził za zwykłego zwyrodnialca i grzesznika, a tym samym nie zasługiwał na rękę uprowadzonej. Jeśli jednak od początku kierował się pragnieniem wzięcia z kobietą ślubu, to należało potraktować go z daleko posuniętą wyrozumiałością. To kobieta musi udowodnić, że stawiała opór.
W podobnym tonie utrzymane były przepisy prawa małżeńskiego wprowadzone na początku XIII wieku przez papieża Innocentego III. Jego regulacje nie zakończyły jednak dyskusji. W XIV wieku wciąż rozważano kwestie uprowadzeń, często wymagając od kobiety, by udowodniła, iż stawiała zaciekły opór podczas gwałtu, co miało sygnalizować jej niechęć do potencjalnego małżeństwa z porywaczem.
Poza kościelnymi autorytetami, zjawiskiem tym zajmowali się także świeccy jurysci. Porwanie pojawiało się w licznych kodeksach prawnych, zazwyczaj jako ciężkie przestępstwo. Nie było to jednak czyn zagrożony karą śmierci, banicją czy okaleczeniem. Zasadniczo prawodawcy zadowalali się wysokimi grzywnami, częściowo przekazywanymi rodzinie pokrzywdzonej. W ten sposób proceder zyskiwał cichą akceptację, pod warunkiem, że zajmowali się nim ludzie wystarczająco zamożni.
Proceder znany Polakom
Problem znany jest także Polakom. W podobnym tonie utrzymane były przepisy prawa małżeńskiego wprowadzone na początku XIII wieku przez papieża Innocentego III. Statuty wprowadzone przez króla Kazimierza dotykały kwestii porwań, jednak nie były szczególnie restrykcyjne. Władca uznawał, że uprowadzenie córki rodu wymaga prywatnej zemsty, a jedynie prosił, by ograniczać ją do samego sprawcy i nie wszczynać wojen domowych z powodu drobnych incydentów.
Metoda zdobywania żony przymusem była znana także na Mazowszu, gdzie praktykowano ją szczególnie często, co prowadziło do krwawych utarczek między rodami. Miejscowi książęta usiłowali ukrócić to zjawisko, choć nie wszyscy. Rządzący od 1381 roku Siemowit IV postanowił raczej… się nim zainspirować.
Szczyt bezczelności
Europa schyłku XIV wieku znała przypadki porywania kobiet, nawet tych wysoko urodzonych i dobrze ustosunkowanych. W Anglii miało miejsce uprowadzenie zamożnej wdowy, lady Maud de Clifford, przez grupę rzezimieszków kierowaną przez Jacka Irisha. Wzięto ją do niewoli, gdy podróżowała ze świtą przez hrabstwo Yorkshire. Herszt bandy pragnął ją poślubić, co miało mu umożliwić szybkie awansowanie w hierarchii społecznej.
Co innego jednak uprowadzenie hrabianki czy wdowy po wójcie, a co innego – prawdziwej królewny. Takie historie były rzadkością. Trzydziestoletni Siemowit, który właśnie przejął po zmarłym ojcu fragment mazowieckiej dzielnicy, nie obawiał się jednak zostać pionierem. W 1383 roku postanowił porwać nie księżniczkę, ale… samą córkę króla.
Polskie elity oczekiwały przybycia do kraju Jadwigi, młodszej z dwóch córek nieżyjącego już Ludwika Węgierskiego, wyznaczonej na nową władczynię Polski. Dziewczyna nie miała jeszcze dziesięciu lat, a mimo to Siemowit pragnął ją porwać i zmusić do ślubu, stawiając Polaków przed faktem dokonanym i zapewniając sobie królewską koronę.
Średniowieczne kroniki znały przypadki, gdy miłość prowadziła do zbrodni. Jeden podpis, jeden sakramentalny ślub, a za kurtyną przemoc i groza. Nie każdy porywacz działał dla siebie; często stali za nim możni – rycerze, bogaci kupcy, zwykli bandyci, dla których kobieta była moneta przetargową w walce klanów i rodzin.
Porwania kobiet jako element życia społecznego
Prawo świeckie w Europie bywało niejednolite. W Polsce „rozbój na pannie” groził karą śmierci lub banicją, jeśli udowodniono gwałt. Statut Kazimierza Wielkiego z 1347 roku przewidywał surowe sankcje, ale rzadko były one egzekwowane, zwłaszcza wobec ludzi o wysokiej pozycji. We Francji czy Anglii sądy królewskie rozpatrywały porwania jako zbrodnie przeciw rodzinie i obyczajom, jednak porywacze nierzadko kupowali łaskę króla lub płacili „okup honorowy”.
W Polsce i na Rusi porwania dziewcząt miały swoją wielowiekową tradycję, sięgającą czasów przedchrześcijańskich. W epoce Piastów i Jagiellonów władcy próbowali ukrócić przymusowe małżeństwa, wprowadzając surowe przepisy. Mimo to panowie szlacheccy wciąż szukali sposobów, by zdobyć „pożądany majątek” w postaci żony z bogatego domu.
Średniowieczne metryki i księgi grodzkie obfitowały w sprawy sądowe dotyczące porwań, jednak wiele przypadków nigdy nie trafiło do urzędników. Rodziny ugadywały się z porywaczem, przyjmując „odszkodowanie” lub decydowały się na cichą zemstę. Na terenach średniowiecznej Polski gwałt na niewieście powszechnie uznawano za zbrodnię, lecz wyroku dożywocia lub śmierci skazywano tylko w wyjątkowych sprawach.
Na Litwie i Ukrainie porwania były elementem walk między rodami. Akty przymusowego „ożenku” przeplatały się z porwaniami wrogich niewiast podczas najazdów. Do dziś nie brakuje pieśni ludowych opisujących dramat kobiet wywiezionych do obcych wiosek, które nigdy nie wróciły do rodzinnych stron.
Znani porywacze, głośne sprawy i dramaty
Niektóre sprawy trafiały na łamy kronik dzięki wyjątkowej brutalności lub medialności stron konfliktu. W 1193 roku francuski król Filip II August oskarżył własnego szwagra o porwanie i gwałt na szlachciance, co wywołało burzę polityczną. W Anglii głośna była sprawa Matyldy de Braose z Glastonbury, uprowadzonej przez rycerza Henry’ego de Tracy w XIV wieku – interweniował sam król Edward III.
W Polsce najgłośniej odbiła się sprawa z 1420 roku, gdy możny Jaśko z Tarnowa porwał córkę kasztelana sanockiego podczas wesela. Wydarzenie doprowadziło do bitwy między rodami, a interwencja króla Władysława Jagiełły zakończyła się kompromisem: ślubem i sowitym „odszkodowaniem” dla rodziny panny.
Nie zawsze finał historii bywał dramatyczny. Głośnym echem odbiła się sprawa wdowy śląskiej Joanny von Glogau, która wzięła odwet na oprawcach i doprowadziła do procesu, skazującego winnych na banicję.
Jacques Rossiaud w książce „Prostytucja w średniowieczu” pisze:
Pierwszy rozdział „Struktura i zasięg prostytucji miejskiej” próbuje oszacować liczebność prostytutek w końcu średniowiecza w południowo-wschodniej Francji. Można to uczynić jedynie częściowo; najprawdopodobniej większy procent kobiet (i to trzykrotnie) pracował w tym zawodzie w średniowieczu niż w XIX wieku. Istnieje oczywista korelacja między biedą a prostytucją. Dla czytelnika jeszcze bardziej szokujący może być rozdział drugi książki „Normy seksualne, zamęt wprowadzany przez młodzież, instytucje mediacyjne”.
Dowiadujemy się z niego, jak często dochodziło w Burgundii do gwałtów, które w zdecydowanej większości (80%) były zbiorowe. Większość sprawców stanowili młodzi kawalerowie, którzy czasami potrafili włamywać się do mieszkań, aby zgwałcić ich lokatorki. Nie tylko sprawcy nie byli przesadnie karani. Los zgwałconych kobiet omawiany jest w trzecim rozdziale „Poszkodowane i ich losy: ofiary gwałtów, właścicielki domów publicznych i prostytutki”. Większość nieszczęsnych trafiała po prostu do ówczesnych burdeli. Gwałt (a większość zgwałcona była pannami) najczęściej radykalnie zmniejszał szansę na ożenek i kobiety nim dotknięte nie miały wielu możliwości, aby móc dalej normalnie żyć.
W rozdziale czwartym „Prostytucja a społeczeństwo” dowiadujemy się, jaka była klientela burgundzkich domów publicznych w XV wieku. Nie tylko uczęszczanie do tych przybytków uchodziło za coś praktycznie dozwolonego, to w przypadku kawalerów było wręcz wskazane. Rozdział piąty „Pozory” opowiada o zmianach w postrzeganiu prostytucji w XIV-XV wieku. Szósty rozdział „W kręgu teorii” pokazuje, jak usprawiedliwiano istnienie zjawiska prostytucji, traktując ją jako konieczność zorganizowaną dla dobra powszechnego. Rozdział siódmy „Natura gnębiona” traktuje o zmianie stosunku do
prostytucji w XIV-XV wieku, co było spowodowane efektem epidemii dżumy.
To wtedy prostytucja zaczęła być traktowana jako coraz większe zło.
Kolejny ósmy rozdział „Natura zwycięska” pokazuje ponowne lekceważenie
problemu prostytucji w XV wieku. Wreszcie ostatni dziewiąty rozdział
„Zamęt i pokuta” pokazuje proces coraz powszechniejszego potępiania
korzystania z usług prostytutek.


















































Komentarze
Prześlij komentarz